Wczoraj minął równo rok od mojego pierwszego przekroczenia progu oddziału onkologii . Wchodząc tam z ogromnym strachem i mała świadomością po wcześniejszych doświadczeniach co zastanę za drzwiami, twierdziłam , że jestem tam bez potrzeby , że jestem zdrowa i nie ma po co mnie badać , wychodzę do domu . Jednak rzeczywistość była zupełnie inna .
Dla mnie po upływie czasu ten dzień nie jest dniem o którym chcę zapomnieć, wręcz przeciwnie chce pamiętać chwile na tym oddziale , każdą cudowną osobę jaką poznałam . Każdy dzień i każde wydarzenie mnie czegoś nauczyło . I przyznaję nie było łatwo, a szczególnie jak odchodziła Matysia , ale zawsze twierdziłam że te dzieci cierpią bardziej niż ja , ja nigdy nie czułam się śmiertelnie chora . Tak naprawdę myśli o śmierci i strach pojawiły się po śmierci Matysi.
Trudno było mi uwierzyć że to koniec leczenia , do tej pory towarzyszy mi strach że wszystko zacznie się od nowa .
Ta historia zaczęła się w dwóch słowach: Chłoniak Hodgkina . Później chemia, radioterapia i normalne życie . Dziś jestem w stanie remisji, a moje życie wróciło do normy... No prawie, bo jak może wrócić do normy kiedy w każdym powiększonym węźle czai się podświadomie rak...
poniedziałek, 23 listopada 2015
Czas leci...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz